Ciężkie jest życie baletnicy, czyli 'Pot i Łzy'

/
22:48:00

Pisząc o serialu Pot i Łzy (Flesh and Bone) nie da się uniknąć porównania do Czarnego Łabędzia, filmu, który kilka lat temu dużym echem odbił się w świecie popkultury – sama widziałam go na dużym ekranie, a potem nie zliczę ile razy w telewizji. Coś w nim jest takiego, że każde przypadkowe zerknięcie podczas przełączania kanałów kończyło się w moim przypadku obejrzeniem filmu do końca, mimo że nie jest żadnym wielkim arcydziełem. I chociaż niewątpliwie jest bardzo atrakcyjny wizualnie, przyjemnie też jest popatrzeć na sceny tańca podrasowane dobrą muzyką, to chyba na pierwszy plan wybija się to, że w sumie opowiada o dojrzewaniu.

Natalie Portman gra rolę delikatnej dziewczyny o cienkim głosiku, która całą energię życiową wkłada w trenowanie baletu i nic z tej energii nie pozostaje jej na sprzeciwienie się apodyktycznej matce, która używa różnych chwytów, by córkę zatrzymać w rozwoju na poziomie dwunastolatki, bo dziecku łatwiej narzucać swoją wolę. Bohaterka nie umie też pokazać własnego charakteru w tańcu i wreszcie: uznać własnej seksualności. A tu nagle – bum! – odpowiednie okoliczności i wszystko zaczyna się zmieniać.


Podobnych zmian spodziewałam się po bohaterce Potu i Łez. Claire poznajemy w momencie, kiedy podjęła męską decyzję i postanowiła po kilkuletniej przerwie w życiorysie (wielka, bardzo tajemnicza tajemnica) uciec z domu i udać się do Nowego Yorku na przesłuchanie do baletu. Dziewczyna okazuje się istnym objawieniem – w końcu to główna bohaterka – ale jak tu udźwignąć taką sytuację, kiedy jest się szarą myszką? Jak się przebić, kiedy co chwilę ma się ochotę uciec ze łzami w oczach, a wszyscy czekają na twoje najdrobniejsze potknięcie? Trudno uwierzyć, że ktoś zobaczył w niej materiał na gwiazdę i z tego względu serial jest trochę Brzydkim Kaczątkiem dla dorosłych, nie ważne czy z happy endem. Już po obejrzeniu odcinka pilotażowego mogłam stwierdzić z całą pewnością, że przemian wewnętrznych będzie tu wiele – i dojrzewania i wylizywania się z ran – a Claire, jakkolwiek nie na miejscu, wydaje się ciekawą postacią z krwi i kości (jak wskazuje oryginalna nazwa). Być może trochę zbyt ciekawą, jak pokażą kolejne odcinku. Claire z jednej strony boi się i jest zamknięta w sobie, z drugiej – pełna determinacji i zafascynowana groźną i wyuzdaną atmosferą Nowego Yorku. Trudno ocenić które z tych zachowań jest dla niej bardziej naturalne, bo przemiana, która w niej zachodzi, jest dość szybka, przy czym dowiadujemy sporo... interesujących rzeczy również na temat jej przeszłości. 

Nowojorska atmosfera zagrożenia jest mocno przerysowana i blisko jej do karykatury. Tancerze patrzą na swoich kolegów jak na śmiertelnych wrogów, których trzeba rozszarpać by pozbyć się konkurencji – do tego stopnia nie chowają się ze swoim wrogim nastawieniem, że wcale bym się nie zdziwiła jakby jednej czy drugiej zazdrosnej koleżance wysunęły się ostre kły. Z drugiej strony Claire zdaje się być równie łatwym łupem dla otaczających ją facetów (kolegów, trenerów, sponsorów, przypadkowych typków) którzy najchętniej przelecieliby wszystko, co się rusza (tylko jeden z jej kolegów nie chce wykorzystać dziewicy, ale nie z dobroci serca, a po prostu nie lubi tracić czasu na niedoświadczone – sympatycznych mężczyzn w tym świecie ze świecą szukać). By się wpasować Claire musi przełamać wszystkie swoje blokady, co przy jej charakterze jest iście karkołomnym zadaniem, a gdy w końcu się do tego zabiera nie jest to podparte żadną psychologią postaci. Na dodatek cała kadra kierująca pracą tancerzy, z dyrektorem artystycznym, Paulem, na czele, to typy bezlitosne, nie bawiące się w owijanie w bawełnę. Chcesz zdobyć przychylność sponsora? Spraw, by do końca wieczoru zapragnął cię przelecieć – radzi Paul cichutkiej Claire, innym razem zaś pokazuje jej swoje przyrodzenie, żeby oswoić ją z tym nieznanym zjawiskiem. W tym zawodzie trzeba mieć twardy tyłek, by wytrzymać nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, twórcy jednak pogubili się gdzieś między rzeczywistością a groteską. Nie wspominam już nawet o tym, że od połowy sezonu serial całkowicie nie może się zdecydować czym jest i o czym opowiada i zewsząd pojawiają się przeróżne dziwne problemy i komplikacje, dotyczące prawie wszystkich głównych bohaterów. 


O ile fabularnie Pot i Łzy zaczyna się od tego samego schematu co Czarny Łabędź, potem zbaczając w stronę thrillera, dramatu rodzinnego i dziwnej mieszanki szokujących tematów, to stylistycznie zdecydowanie bardziej przypomina campowy erotyczny klasyk Showgirls, gdzie z kolei mamy Las Vegas i karierę od „tańczenia” w bardzo podrzędnym nocnym klubie do głównej roli w rewii. W Pocie i Łzach jest tak samo wiele rywalizacji, uwodzenia, układzików, nagości i nocnego życia, tylko tu wszystko to otoczono sztuką wysoką i jeszcze wyższymi aspiracjami twórców. Oglądając serial miałam kilka razy prawdziwe uczucie déjà vu, kiedy przypominały mi się konkretne sceny z Showgirls, filmu będącego zdecydowanie szczytem kiczu i przerysowania (szczerze polecam!). Jednak o ile tam wyuzdanie, przemoc i tępe odzywki o genitaliach wpasowują się w ogólny klimat i bywają nawet urocze, o tyle w serialu powodują tylko, że z odcinka na odcinek coraz częściej zadawałam sobie pytanie: WTF?

Skoro przy tym jestem, muszę tu zwrócić uwagę na jeden z grzechów głównych dzisiejszych produkcji – nadmiernego epatowania seksem. O ile czemuś to służy – count me in, erotyka jest super. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że wybierając tę drogę twórcy idą na łatwiznę. Po raz pierwszy stykamy się z daną postacią, nakrywając ją podczas szybkiego numerku? Dziwka. Facet uprawia seks w biurze i w trakcie wykonuje telefon? Egoistyczny dupek. Dziewczyna podskakuje ze strachu, gdy w klubie dotyka jej obcy facet? Spłoszona sarenka. Tak łatwo jest zaszufladkować postać, używając do tego seksu, tak łatwo jednocześnie przyciągnąć przed ekran widzów, małym kosztem zaszokować i zamarkować, że niby to nie oglądacie zwykłego serialu, a nieukrywający niczego, niezwykle ambitny serial dla dorosłych. W samym pierwszym odcinku Potu i Łez erotyka towarzyszy nam od początku do końca, dosadnie i w podtekstach, a nie trzeba snuć wielkich domysłów by stwierdzić, że z pewnych powodów seksualność jest dużym problemem Claire, więc nie dziwi, że ten temat pozostaje na pierwszym planie, w co raz większym stężeniu - właściwie gdzie tylko dało się go wepchnąć (a im bardziej szokujące okoliczności, tym lepiej) tam go znajdziecie. A nawet nie tylko tam.


Postacie w serialu można wsadzić gdzieś pomiędzy przegródki „realistyczne” a „archetypy”. Jest ta Główna Zła, konkurentka i zazdrośnica, jest cała armia miniaturek tej Złej (czy to innych konkurentek czy różnego rodzaju „wykorzystywaczy”), znajdzie się ekscentryczny i luzacki dyrektor (który jest, przy okazji podrygującym przy chodzeniu gejem i uwielbia mówić po francusku – widział ktoś większy stereotyp?), bezdomny o złotym sercu, a nawet evil brother… mogłabym wymieniać tak dalej. Oczywiście żadna z tych postaci nie sprawia wrażania aż tekturowej, ale w sumie balansują na granicy. Na tyle, że bez namysłu każdego można by opatrzeć jakąś łatką, ale też na tyle, by dało się przymknąć na to oko i oglądać serial z przyjemnością – tak samo jak z przyjemnością czytamy baśnie lub oglądamy bajki, choć tam też roi się od stereotypów.

Koniec końców muszę przyznać, że serial ogląda się dość dobrze, o ile ktoś lubi te klimaty, nawet mimo poczucia, że ktoś tu zdecydowanie przeholował. Pomimo rosnącej świadomości, że HBO wciska mi sporo bullshitu pod przykrywką czegoś ambitnego, jak dotąd po każdym odcinku miałam ochotę sięgnąć po kolejny - a jest ich tylko osiem. Serial jest ładnie sfilmowany i się nie nudzi (może za wyjątkiem kilku przydługich monologów).  Czy będę oglądać dalej? Tak. Daję się złapać na haczyk, nawet jeśli okazało się, że nie ma na nim robaczka, bo zaczęło się nieźle i chcę wiedzieć co dalej i jak twórcy wybrnęli z tego galimatiasu.





You may also like

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.