W
zasadzie każdy film można nazwać filmem nie dla każdego, bo chyba jeszcze się
taki nie znalazł, który bez szemrania obejrzałby absolutnie wszystko, co
podetkną mu pod nos, i jeszcze byłby zadowolony z rezultatu. „Neon Demon”
prawdopodobnie należy do tej kategorii jednak trochę bardziej niż większość
tego, co można obejrzeć w kinach, a wszystko za sprawą specyficznej oprawy
wizualnej. Film mieni się kolorami, błyska i skrzy się, piękno przeplata się –
nie, może nie z brzydotą, chyba że tą wewnętrzną, zgnilizną moralną – ale z
szaleństwem, dzikością, surrealizmem. To, w gruncie rzeczy, prosta historia
dziewczyny w wielkim mieście, ale historia, która sama w sobie nie jest zbyt istotna, a dzięki Lynchowskiej
stylistyce nabiera mocnego rozpędu. Jednak czy rozpędziła się w dobrym kierunku
i do odpowiedniej prędkości?

Jesse
(Elle Fanning) jest trochę jak z bajki Disney’a: niewinna księżniczka,
olśniewająca od pierwszego wejrzenia swoim naturalnym pięknem. W Los Angeles
nikt nie jest tak niewinny ani naturalnie piękny, więc – rzecz jasna – to się
ceni. I tego się zazdrości. Droga rozwoju Jesse w karierze modelki nie jest tu
jednak kluczowa. Choć obserwujemy jak nawiązuje relacje i jak się zmienia, a
przemianę przechodzi spektakularną i zaskakującą, to ostatecznie największe
wrażenie w filmie robi to jak bardzo w pewnym momencie reżyser odrywa się od
rzeczywistości, by zaadoptować coraz więcej elementów baśniowych,
surrealistycznych, odwróconych schematów i przerysowanych obrazów. Dominują one
cały film, spychając niektóre wątki na dalszy plan, innych zupełnie nie
rozwiązując – w końcu zwykłe życie i zwykli ludzie w świecie takich modelek nie
jest warte odnotowania (co może irytować widzów spragnionych fabuły).
Warstwa
symboliczna (nie mylić z filozoficzną) jest w filmie obecna od samego początku.
Podczas gdy Jesse w swej naturalności zachowuje się bardzo ludzko, nieraz
niezręcznie bądź rozbrajająco niewinnie, jej koleżanki po fachu – doświadczone modelki
po przebytych licznych operacjach plastycznych – wypadają bardzo sztucznie,
recytując teksty bez wyrazu i prawdziwych emocji, używając jedynie
wystudiowanych gestów. Coś, co z początku może wydawać się kiepską grą
aktorską, okazuje się z czasem kolejnym zabiegiem stylistycznym. Wyławianie
tego typu smaczków i drobiazgów to jedna z większych przyjemności płynących z
oglądania „Neon Demon”.
Wiele
osób, wychodząc z kina, zwraca uwagę na pulsującą muzykę i energetyczną
atmosferę, dla mnie jednak siła filmu zdecydowanie tkwi w warstwie wizualnej. Niemal każdy kadr można smakować godzinami. Szczególnie magiczną i zapadającą w pamięć była dla mnie scena z pumą, której
nieokiełznana energia była ciekawym zwiastunem nadchodzącej atmosfery
zagrożenia, a także przeobrażenia bohaterki. Ciekawe jak Jesse, od początku
świadoma swojego piękna, stopniowo porzuca otoczkę niewinności by okazać się
coraz bardziej pusta w środku. Ale ta jej droga wcale nie jest osią filmu, tak
naprawdę fabuła jest szczątkowa i znaczy niewiele w ogólnym rozrachunku, na co
szczególnie wskazuje zakończenie. Dlatego wybierającym się do kina proponuję
przede wszystkim wczuć się w atmosferę, wyluzować, przetrzeć okulary i
przygotować na to, że po wyjściu na dwór wszystko wyda się na chwilę szare i
nijakie, ale za to swojskie. To przedziwne zderzenie z rzeczywistością jest ciekawym
efektem ubocznym seansu w kinie.
Wrócę
jeszcze do kwestii tempa i kierunku, w jakim podąża film. To, że coraz bardziej
odrywa się od rzeczywistości jest moim zdaniem plusem, pozwala rozwinąć
skrzydła twórcom odpowiedzialnym za formę, hipnotyzuje. Jednak ostateczny
moment kiedy film staje się surrealistyczno-symboliczny, jest moim zdaniem
umiejscowiony trochę późno, niejako w formie zwieńczenia utworu. Zastanawiam się
czy nie byłoby ciekawiej gdyby skręcić w tę stronę już wcześniej, a było ku
temu wiele okazji. Film przede wszystkim czaruje obrazem, więc dlaczego by nie
skorzystać?
Na
koniec uwaga ogólna, nie ode mnie osobiście, ponieważ ja filmy dziwne i
makabryczne bardzo lubię, więc mnie szokuje niewiele, ale: film może być szokujący.
Od krwawych obrazów, przez seksualizowaną przemoc, po nekrofilię, w „Neon Demon”
roi się od wszelkiego rodzaju dziwactw i okropności. Czy jednak będziemy się
tego bać i brzydzić, czy raczej potraktujemy jako element wystroju niczym w wideoklipie
Lady Gagi, to już zależy od nas samych.
Polecam
na dużym ekranie, na luzie, bez zawyżonych oczekiwań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz