Kiedy w Internecie rozpętuje się
burza to już nikogo nie dziwi, internetowe flejmy, afery i kłótnie to już szara codzienność i zwykle od razu przechodzimy nad nimi do porządku dziennego. Tym razem jednak sprawa tyczy się mojej
ulubionej, bo książkowej, dziedziny, więc zaczęłam ją śledzić z zainteresowaniem
i niejakim rozbawieniem.
Oto bowiem zupełnie niedawno, bo pod koniec grudnia, powstała facebookowa strona o tytule „Recenzje z Lubimy Czytać”, która obnaża co ciekawsze opinie użytkowników popularniejszego brata BiblioNETki. Na czym ta ciekawość polega? A no wszyscy pamiętamy humor z zeszytów szkolnych (Oprócz zabitych na polu walki leżało wiele obrażonych i tym podobne kwiatki) a „Recenzje…” są zbiorem tego typu popisów czytelników, tym razem na temat literatury (głównie lektur szkolnych). Moim ulubionym, przypominającym czasy liceum, jest komentarz osoby zawiedzionej Zbrodnią i karą ponieważ Dostojewski nie pozwolił czytelnikowi samemu domyślić się kto zabił (Czyli to coś jak „Columbo”, tak? – słusznie zauważa rozbawiony czytelnik).
Oto bowiem zupełnie niedawno, bo pod koniec grudnia, powstała facebookowa strona o tytule „Recenzje z Lubimy Czytać”, która obnaża co ciekawsze opinie użytkowników popularniejszego brata BiblioNETki. Na czym ta ciekawość polega? A no wszyscy pamiętamy humor z zeszytów szkolnych (Oprócz zabitych na polu walki leżało wiele obrażonych i tym podobne kwiatki) a „Recenzje…” są zbiorem tego typu popisów czytelników, tym razem na temat literatury (głównie lektur szkolnych). Moim ulubionym, przypominającym czasy liceum, jest komentarz osoby zawiedzionej Zbrodnią i karą ponieważ Dostojewski nie pozwolił czytelnikowi samemu domyślić się kto zabił (Czyli to coś jak „Columbo”, tak? – słusznie zauważa rozbawiony czytelnik).
Kilka dni temu w Dużym Formacie ukazał
się artykulik zachwyconego pomysłem „Recenzji z Lubimy Czytać” Wojciecha Orlińskiego. Przytacza on i komentuje
swoje ulubione urywki z fanpage’a, konstatując z przymrużeniem oka, że ci
wszyscy internauci – zwykle licealiści – na których arcydzieła literatury nie
robią wrażenia, mają w tym dużo racji; szkoły nie zapewniają potencjalnemu
czytelnikowi „wielkiej literatury” wystarczającego backgroundu by umiał
wyciągnąć z niej coś więcej niż to, co na papierze.
Serwis Lubimy Czytać, z którego zaczerpnięte są wszystkie komentarze o lekturach, podchodzi do sprawy bardzo poważnie. Od razu, chyba następnego dnia po publikacji artykułu z Wyborczej, wystosował na swojej stronie oficjalne oświadczenie (które możecie przeczytać pod tym linkiem). Zrozumiałym jest, że LC broni swoich użytkowników, ale popełnia przy tym pewien błąd.
"[Każda osoba będąca użytkownikiem LC] sygnuje wystawianą przez siebie opinię wybranym przez siebie podpisem. Z każdą z nich – w przypadku, kiedy posłuży się językiem nielicującym z netykietą – można się skontaktować czy to via wewnętrzne wiadomości na lubimyczytać.pl, czy to poprzez pocztę elektroniczną. [...] W naszej opinii taką świętością są prawa autorskie, a te nie są przestrzegane przez osobę, która założyła wspomniany fanpage. Bez zgody użytkowników i serwisu lubimyczytać.pl wykorzystuje nicki, awatary, a przede wszystkim całe teksty autorskie."
Serwis Lubimy Czytać, z którego zaczerpnięte są wszystkie komentarze o lekturach, podchodzi do sprawy bardzo poważnie. Od razu, chyba następnego dnia po publikacji artykułu z Wyborczej, wystosował na swojej stronie oficjalne oświadczenie (które możecie przeczytać pod tym linkiem). Zrozumiałym jest, że LC broni swoich użytkowników, ale popełnia przy tym pewien błąd.
"[Każda osoba będąca użytkownikiem LC] sygnuje wystawianą przez siebie opinię wybranym przez siebie podpisem. Z każdą z nich – w przypadku, kiedy posłuży się językiem nielicującym z netykietą – można się skontaktować czy to via wewnętrzne wiadomości na lubimyczytać.pl, czy to poprzez pocztę elektroniczną. [...] W naszej opinii taką świętością są prawa autorskie, a te nie są przestrzegane przez osobę, która założyła wspomniany fanpage. Bez zgody użytkowników i serwisu lubimyczytać.pl wykorzystuje nicki, awatary, a przede wszystkim całe teksty autorskie."
Nie dziwię się, że przeciętny fan Harlana Cobena
spodziewa się typowego kryminału kiedy widzi w tytule coś o zbrodni. Nie dziwię
się też, że „Proces” Kafki nie robi na kimś wrażenia, bo nie tego się
spodziewał i nie to go interesuje. Ludzie są teraz przemieleni przez popkulturę,
nieprzyzwyczajeni do myślenia i spodziewają się tylko happy endów – trudno ich
za to winić i bez sensu jest ich za to wyzywać ad personam – po prostu nie każdy musi być inteligentem i patrzeć na wszystko z szerokiej perspektywy. Ale szydzenie z ludzi to jedno, a z popełnionych przez
nich głupotek to zupełnie co innego – kto nigdy nie śmiał się ze szkolnych
kwiatków czy podobnych tworów niech pierwszy rzuci kamieniem. Powiem więcej: bez sensu jest się obchodzić z każdym czytelnikiem jak z jajkiem tylko dlatego, że podwyższa krajowi statystki czytelnictwa. Sam fakt bezmyślnego przelecenia wzrokiem po tekście nie jest żadnym chlubnym osiągnięciem i jak ktoś nie zastanawia się nad swoją lekturą to wyniesie z niej równie wiele co z pierwszego lepszego harlequina, czyli niewiele. To prawda, że niektóre szkolne lektury „szału nie robią”, ale jeśli ktoś nie ma żadnej wiedzy czy przemyśleń na poparcie takiej opinii, to trudno ją traktować poważnie.
W dobie Internetu pojawiło się
znacznie więcej możliwości żeby pożartować sobie z czyjejś twórczości i wytknąć
jej niedociągnięcia lub rażące braki. Od lat sporą popularnością cieszą się
blogi z analizami, które rozprawiają się z niskich lotów tworami
publikowanymi w sieci, a coraz częściej też wydawanymi drukiem. Te lepsze
czynią to w sposób równie prześmiewczy co merytoryczny, zwracając uwagę na
błędy logiczne bądź, jak w przypadku Zmierzchu czy 50 Twarzy Grey’a, na
nieskończone pokłady patologii, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi (A, bo to tylko romans dla nastolatek/zwykłe
sado-maso), bo skrywają się pod płaszczykiem bycia romansem i nawet nie
dostrzegamy jakie to wszystko szkodliwe. A skoro można pożartować z kiepskich
utworów, dlaczego by nie zrobić tego samego z kiepskimi komentarzami? I tu
wracamy do „Recenzji z Lubimy Czytać”.
Wspomniany artykuł z Wyborczej na
pewno pomógł „Recenzjom…” zdobyć więcej lajków, ale przyczynił się też do ostrej reakcji LC, którego głównym zarzutem
jest to, że użytkownicy serwisu nie są anonimowi i nieraz sygnują swoje opinie
własnym nazwiskiem, że nie jest możliwe, by każdy użytkownik był krytykiem literackim, a w końcu coś o
prawach autorskich. Spodziewam się, że niedługo posypią się pozwy do sondu i
autorka „Recenzji…” będzie musiała otworzyć, ekhm, wynająć adwokata. Cały ten „oburz”
jest moim zdaniem całkowicie bezzasadny (wątpię, by użytkownicy LC zaczęli masowo uciekać z serwisu w obawie przed odkryciem przez „Recenzje…”).
"Nie jest możliwe, aby wszyscy użytkownicy, którzy odwiedzają serwis, byli literackimi krytykami i posługiwali się nienaganną polszczyzną. Ale każda z tych osób ma prawo do wyrażenia swojej opinii na temat przeczytanych książek – nawet jeśli jest to kanon polskiej literatury, który od lat obowiązuje w szkolnictwie i o którym większość z nas jest w stanie szczerze powiedzieć, że „szału nie robi”. Wyśmiewanie tych wpisów wydaje się niepotrzebne. Zwłaszcza w Polsce, w kraju, gdzie odsetek tych, którzy przeczytali w ciągu roku choć jedną książkę, wynosi 41,7% (dane z roku 2014)."
O ile zgodziłabym się, że można
niektórym oszczędzić wstydu i wymazać ich nazwiska ze screenów zamieszczonych
na facebooku, o tyle jednak jest to niemożliwe, bo tych nazwisk tam zwyczajnie nigdy
nie było, a wszystkim bohaterom „Recenzji…” została zapewniona anonimowość (bo
jak tu się doszukiwać który z milionów Pawłów – bez nazwiska – jest autorem
danego komentarza, czy komu by się chciało rozszyfrowywać tożsamość Piramidzi czy innej neko_chan).
Nikt też nie wymaga od przeciętnego internauty ponadprzeciętnego warsztatu czy wiedzy filologa, jednak nie sposób nie zwrócić uwagi na pewne rażące braki czy zabawne niezręczności. Każdy, kto udziela się w Internecie musi być przygotowany na to, że jego akcje mogą wzbudzić reakcje i, publikując cokolwiek, nawet krótki komentarz, trzeba mieć na względzie, że może się to spotkać z krytyką. Nie autora – jeśli mówimy o zachowaniu kulturalnym – ale samego produktu. Założycielka strony na facebooku nie powiedziała ani jednego złego słowa o użytkownikach serwisu Lubimy Czytać, bo ich notatki mówią same za siebie, a komentarze pod postami są moderowane, i choć często piszą je osoby załamane poziomem edukacji i wrażliwości widocznym na screenach (choć zdarzają się i tacy, co odnajdują w nich również gorzką prawdę na temat wyniesionych na piedestał lektur), nigdy nie jest to zwykły hejt. Jest ironicznie, żartobliwie, ale w granicach dobrego smaku.
W końcu – kwestia praw
autorskich. Założycielka „Recenzji…” nie przypisuje sobie autorstwa
przytaczanych opinii, przy czym prawo cytatu zapewnia jej możliwość przytaczania nawet
drobnych utworów w całości. I chociaż
wszelkie szczegółowe dane personalne (inne niż imię czy nick) zostały usunięte,
to trzeba przyznać, że raczej z korzyścią dla autora.
Co z tego wszystkiego wynika? „Recenzje
z Lubimy Czytać” uważam za dobrą i nieszkodliwą zabawę, serwisowi i jego
użytkownikom życzę więcej dystansu i humoru, natomiast polskiego szkolnictwa,
które nie kształtuje młodych umysłów, nie uczy wyciągać wniosków (że może jak w
powieści bohater nie umie wyrwać się z marazmu to da się z tego wyciągnąć inne
odczucia, niż że książka nudna, strata czasu?) i produkuje w większości czytelników,
którzy są w stanie tylko bezkrytycznie zachwycić się Paolo Coelho, chyba nic
już nie uratuje. Szkoda tylko, że dobra literatura na tym cierpi, bo brakuje
jej targetu, i że nie wszyscy zdają sobie sprawę, że czytanie czytaniu
nierówne.
Cała ta afera z Recenzjami z Lubimy Czytać pokazuje moim zdaniem, w najbardziej pesymistycznym wariancie (poza tym że lubimy się oburzać na nieszkodliwe profile na facebooku ;)), że współczesna szkoła nie uczy już, że książka to coś osadzonego w kontekście - literackim, filozoficznym, artystycznym, historycznym. I oczywiście możemy oceniać wszystko tak samo, Danielle Steel i Bułhakowa, Coelho i Kafkę, ale jednak fakt, że te a nie inne książki trafiły na listy lektur, o czymś świadczy. Inna sprawa, że listy lektur są już mocno zakurzone i wypadałoby wciągnąć na nie parę innych rzeczy albo pozwolić uczniom na własne poszukiwania (u mnie w liceum przez jakiś czas była taka "dodatkowa" lekcja polskiego przeznaczona na opowiadanie o książkach/wierszach/autorach z epoki, które się na liście lektur nie zmieściły, każdy mógł opowiedzieć o tym, co jemu się spodobało lub nie).
OdpowiedzUsuńA jeszcze inna sprawa to ta, że nie rozumiem postawy redakcji "Lubimy Czytać" grożącej autorowi profilu pozwami i tak dalej ;) Zwłaszcza że sami w regulaminie (zajrzałam i sprawdziłam) na coś takiego zezwalają. A że profil dzięki artykułowi Orlińskiego zyskał popularność i spora ilość komentujących postanowiła podbudować na nim swoje ego, to jeszcze inna z innych spraw ;)
To prawda, że właśnie wszystko teraz jest oceniane w ten sam sposób, jakby wszystkie książki na świecie zostały wydane w tym dziesięcioleciu w Stanach ;) Z cytowanych recenzji przebija ogromna niewiedza na różne tematy i trochę brak dystansu (to jednak "tylko" książki i przecież nie ma powodu się oburzać, że autor opisał kilka scen dla dorosłych). Niestety, jak pamiętam moje liceum, to ponad program mieliśmy chyba tylko "Siódmą pieczęć" Bergmana ;) Na całe szczęście wcześniej miałam dobrą nauczycielkę i sama też zawsze byłam takich rzeczy ciekawa (a wielu uczniów uważa wszystko, co jest w szkole, za horror i po powrocie do domu ani myśli poszerzyć wiedzę).
UsuńJedna z osób recenzujących książkę nawet doszła do bardzo słusznych obserwacji, ale zamiast wyciągnąć z nich wnioski to stwierdziła, że książka jest smutna i dlatego 1/10. Gdzieś się tu w tym wszystkim gubi myślenie.
Druga sprawa to to, co właśnie obserwuję po dzisiejszym cytacie - nikomu się nie podobał "Buszujący w zbożu" bo to miała być taka szokująca książka i w ogóle ktoś przez nią kogoś zabił, a tymczasem takie nudy. To bardzo smutne, że ludzie nie potrafią docenić książki za to, czym jest, a tylko krytykują ją za to, czym nie jest. Już nie mówię o tym, żeby wykrzesać z siebie trochę wrażliwości.
Rozumiem konieczność uspokojenia swoich użytkowników, ale wielkie oburzenie zabrzmiało trochę dziecinnie ;)
A tacy, co lubią sobie czyimś kosztem podbudować ego... znajdą się chyba zawsze i wszędzie, byle ich admin strony trzymał w ryzach.
Przypomniała mi się jeszcze historia znajomej, która po sylwestrze razem z moją siostrą i grupką znajomych założyła profil "Malarstwo w paincie". Początkowo była to zabawa dla grupy znajomych, ale link trafił to tu, to tam i nagle z tygodnia na tydzień liczba fanów sięgnęła jakichś trzydziestu tysięcy. Twórczyni była zapraszana do radia, miała wywiady w gazetach i w ogóle swoje pięć minut :) Gorzej z fanami profilu. Bo niestety na stronie oprócz zabawnych rysunków trafiały się prawdziwe paintowe arcydzieła. Z tym że większość nowych fanów zaczęła domagać się śmiesznych bazgrołów i atakować tych, którzy naprawdę się starali, zaczęły się kłótnie, hejty i tak dalej. Ludzie są nastawieni że na tego typu profile wchodzą, żeby się pośmiać. To samo jest z Recenzjami z LC - niektóre moim zdaniem są naprawdę trafne i nie wynikają z niewiedzy, tylko z prostego faktu, że ktoś się na książce zawiódł i postanowił się tym podzielić. Naprawdę jestem w stanie zrozumieć recenzenta Pani Bovary, chociaż książkę uwielbiam. Ale większość komentujących oczekuje kolejnej ofiary, w którą mogą porzucać kamieniami i nawet najlepiej uargumentowaną opinię zmieszają z ziemią. Tu zaczyna się rola admina, o której wspomniałaś. Ciekawe co z tej strony zostanie po kilku miesiącach.
UsuńMasz rację (a recenzja Pani Bovary czytanej w pociągu jest po prostu piękna - a też uwielbiam tę książkę). Ludzie często nawet nie patrzą z czego się śmieją, byle sobie ulżyć. A jak dla odmiany zgodzą się z opinią przedstawioną w recenzji, to muszą zjechać książkę - w każdym razie komuś musi się dostać ;)
UsuńTeż będę obserwować sytuację, ale trochę się obawiam, że niedługo fanów będzie tyle, że nie dadzą się kontrolować i admin sobie nie poradzi. Szczególnie, że strona nie jest ukierunkowana na konkretną grupę ludzi i przewija się przez nią cały przekrój społeczeństwa. Natomiast nijak się nie zgodzę z tym, że z samym profilem jest coś nie tak, bo pomysł jest fajny :)