Pozytywne zaskoczenie. Nie spodziewałam się, że „Zwierzogród” zrobi
na mnie takie dobre wrażenie i jestem podekscytowana na myśl o tym, że Disney
zmierza w dobrym kierunku. To nie jest banalna animacja dla dzieci, której pod
ten sam schemat podstawieni są bohaterowie o nieco tylko zmienionym wyglądzie.
Intryga jest bardzo ciekawa, pojawia się wcale nie aż taki oczywisty plot twist,
dzięki czemu seans wcale się nie nudzi, a do tego mamy kilka smakowitych kąsków
dla dorosłych odbiorców. Podkreślam tak bardzo tę dorosłość ponieważ zauważyłam
wyraźnie, że dzieci nie miały na tym filmie takiej zabawy jak chociażby na
nieskomplikowanej „Wielkiej Szóstce”, w której było kilka mrugnięć dla
dorosłych, ale przede wszystkim dużo prostych elementów skierowanych do dzieci
(mówię tu zarówno o fragmentach bardzo sentymentalnych i chwytających za serce
jak i typowych gagach slapstickowych, z których dzieciaki miały ogromny ubaw, a
ja miałam chwilę refleksji na temat różnic międzypokoleniowych). Dość
powiedzieć, że najmłodsi widzowie obecni na sali kinowej w trakcje seansu „Zwierzogrodu”
wielu scen nie zrozumiały, a inne musiały być im streszczane przez rodziców, bo
maluchy ze strachu odwracały się tyłem do ekranu.
Żeby zarysować sytuację w filmie – bardzo entuzjastycznie nastawiona króliczka Judy Hops dostaje wymarzoną odznakę policyjną, jednak ranga stanowiska nie jest taka, jak Judy sobie wymarzyła. Jednak przy pomocy cwanego lisa Nicka, który z początku zalazł jej za skórę, ale jest w gruncie rzeczy uroczy, ma szansę się wykazać, rozwiązując największą zagadkę kryminalną w mieście. I tu atmosfera się zagęszcza.
Żeby zarysować sytuację w filmie – bardzo entuzjastycznie nastawiona króliczka Judy Hops dostaje wymarzoną odznakę policyjną, jednak ranga stanowiska nie jest taka, jak Judy sobie wymarzyła. Jednak przy pomocy cwanego lisa Nicka, który z początku zalazł jej za skórę, ale jest w gruncie rzeczy uroczy, ma szansę się wykazać, rozwiązując największą zagadkę kryminalną w mieście. I tu atmosfera się zagęszcza.
Jedna historia, dwa przesłania. I to przynajmniej dwa. Historia
zaczyna się dość typowo jak na amerykańską produkcję, ponieważ nasza dzielna,
mała króliczka Judy Hops ma wielkie marzenie – chce zostać prawdziwym, twardym
gliną. Ma całkiem solidne podstawy żeby wierzyć, że jej się uda, bo nie tylko ma
ogromne samozaparcie, a jak wiemy z amerykańskim filmów chęci to już dziewięćdziesiąt
procent sukcesu, ale też jest całkiem niezła w te klocki. Jej entuzjazm jest
tym bardziej godny pochwały, że rodzice są święcie przekonani, że zdecydowanie
lepiej jest się nie wychylać, nie mieć marzeń i w ogóle siedzieć cicho w kącie,
żeby przypadkiem czegoś w swoim życiu nie zmienić i by uniknąć rozczarowań. To oczywistość,
że popkulturalna bohaterka decyduje się podążać za amerykańskim snem, ale
przyznaję, że spodobało mi się przeciwstawienie jej zapału z całkowitym brakiem
ikry rodziców. Drogie dzieci, to ważna lekcja, rodzice nie zawsze mają rację!
Drugie, i znacznie większe, przesłanie
„Zwierzogrodu” dotyczy rasizmu. Tak jak w naszym, ludzkim świecie, zwraca się
uwagę na kolor skóry, tak i w Zootropolis liczy się to jakim jesteś
zwierzakiem. Utartych schematów i stereotypów jest tyle samo, jeśli nie więcej,
co w rzeczywistości wśród ludzi: króliki są przydzielone do marchewek,
burmistrzem jest lew, chomiki cały dzień bezmyślnie zasuwają w biurach jak w
tych kołowrotkach. Co znamienne, samo miasto jest bardzo wyraźnie podzielone na
dzielnice ze względu na przynależność gatunkową, co ma w sumie logiczne
uzasadnienie (stworzenie odpowiednich warunków klimatycznych dla poszczególnych
zwierząt) ale nie zmienia faktu, że większość zwierząt jest od siebie na co
dzień mocno odseparowana. Mnie samej silnie skojarzyło się to z wydzielonymi
dzielnicami w Nowym Yorku bądź Londynie: takie zwierzęce China Town czy Little
Italy. Poza tym mamy także protekcjonalne traktowanie małych zwierzątek przez
te duże (fajnie ze schematu wyłamuje się Mr. Big – taki malutki Don Corleone
pod postacią arktycznej ryjówki) i dużo manipulowania wizerunkiem ze względów
politycznych (wokół tego, że mała Judy została policjantką zrobiono dużo szumu
medialnego, ale wszystko to po to, by burmistrz miał dobry PR wśród roślinożernych
„ofiar”, które stanowią większość populacji miasta, a w rzeczywistości Judy
została przydzielona do mało wymagającej pracy). O równość obywatelską, podobnie jak
w realnym świecie, walczy gwiazda pop, Gazelle (Shakira), której głos niezadowolenia liczy
się bardziej niż głos przeciętnego zwierzaka.
Bajka dla dorosłych. Może rozwinę temat, który poruszyłam na
początku recenzji – gdyby w „Zwierzogrodzie” pod animowane zwierzęta podstawić
aktorów podejrzewam, że film mógłby dostać całkiem wysoki rating. Górujący nad Judy członkowie mafii czy nawet niektórzy
koledzy z policji wyglądają naprawdę groźni i wzbudzają respekt, zdziczałe
zwierzęta są naprawdę przerażające (i to nie tylko dla dzieci) i co chwila
bohaterom przychodzi ryzykować iście kaskaderskie wyczyny, że już nie wspomnę o
całej długiej scenie ze zwierzętami – nudystami. Fragment z wyluzowanym jakiem,
właścicielem klubu dla naturystów, i tym jak oprowadza zszokowaną Judy i Nicka
wywarł na mnie spore wrażenie. Wiem, zwierzątko bez zaznaczonych cech płciowych
to nie to samo co goły człowiek, ale widząc kształtne świnki taplające się w
błocie, seksownie wylizującą się lamparcicę, czy słonia w szerokim rozkroku,
nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że autorzy filmu mieli już trochę dość
niewinnych produkcji dla najmłodszych i chcieli sprawdzić na ile sobie mogą
pozwolić. Wyszło zabawnie i… prawie erotycznie (niektórzy widzowie dostrzegli to w jeszcze większym stopniu niż ja). Zauważyłam ten trend także
podczas występów Gazelle i może nie tyle z powodu niej samej, co przez otaczające ją
męskie tygrysy i oderwanych od rzeczywistości fanów, zapatrzonych w specjalne
aplikacje na telefon, które mają dać ułudę przebywania razem z zachwyconą tym gwiazdą
muzyki.
Postacie – na plus. Tam, gdzie miały być archetypy było to uzasadnione
fabularnie i służyło zbudowaniu komizmu, w innych wypadkach lekka
schematyczność też w żaden sposób mi nie przeszkadzała – w końcu poszłam do
kina na bajkę, która miała być zrozumiała dla młodszych widzów. Zwróciłam
jednak uwagę na to, że postacie nie były płaskie i nie były w stu procentach
takie ani siakie. Szczególnie (nie)przypadła mi do gustu wątpliwa moralnie
postać burmistrza Grzywalskiego, który protekcjonalnie i po chamsku traktował
wiceburmistrz i zdecydowanie bardziej zależało mu na własnej karierze
politycznej niż czymkolwiek innym, ale dzięki temu wydał mi się bardzo ludzki.
I wzbudził we mnie silniejsze uczucia niż prawdziwy czarny bohater. Wymienię
też komendanta Bogo, którego w oryginale dubbingował Idris Elba, i mogę tylko
wierzyć na słowo, że nadał tej postaci sporej głębi, obdarzając ją swoim
głosem. W polskiej wersji widziałam potencjał, ale Stelmaszyk chyba nie
wycisnął z tej postaci tyle, ile mógł (a Elbą i jego humorem, jaki ujawnił w
tej roli, ludzie się zachwycają). Przy czym, jak już jestem przy dubbingu, muszę bardzo subiektywnie napomknąć, że polska wersja językowa jak zwykle nie zawodzi i dalej jestem z nas dumna, jednak o ile Kamińska jest świetna i bardzo lubię jej Roszpunkę z „Zaplątanych”, to tęsknię do większej różnorodności w polskich wersjach, bo głos i śmiech Judy Hops wywoływał u mnie jednak zbyt wiele skojarzeń.
Drobiazgi i całokształt. Widać, że animatorzy przyłożyli się do tej
produkcji. Jest w niej dużo detali, mrugnięć do widza (jak choćby nawiązania do
innych filmów Disney’a czy genialny żart z pancernikiem – dla wielbicieli kina) i interesujących pomysłów. Dyrektor artystyczny wpadł
na to, by komisariat policji stworzyć na wzór Wielkiego Kanionu, lokomotywy
pociągów mają kształt głów zwierząt (tyleż ciekawe co niepraktyczne), a
poszczególne dystrykty charakteryzują się unikalnymi rozwiązaniami – mnie szczególnie
spodobały się natryski w dzielnicy dżungli. O ile miasto jest bez wątpienia kiczowate, to jednak robi przy tym dobre wrażenie, a koncept arty są wręcz prześliczne. Łatwo zauważyć jak dużą radość
mieli ludzie pracujący przy tym filmie i również dzięki temu bardzo przyjemnie
się go ogląda – nie jest to tylko odhaczony obowiązek wypuszczenia produkcji do
kin, a prawdziwa zabawa. Żałuję tylko trochę, że ostatnio animacje często
wieńczy wpleciona w akcję piosenka, przez co końcowy entuzjazm nieco mi się
rozmył – a żart zaserwowany w finale był naprawdę dobry i stanowiłby świetną
puentę – jednak muszę przyznać, że z kina wyszłam bardzo zadowolona i teraz z
dużym optymizmem wyczekuję kolejnych disney’owych animacji.
Ostatnio leciała w TV. Oglądałem wraz z dziećmi i wszyscy byli zachwyceni https://achdzieciaki.pl/klocki-26
OdpowiedzUsuńTa bajka jest dla nieco starszych dzieci, ale muszę przyznać że jest bardzo fajna. Mój maluch jest na nią jeszcze zdecydowanie za mały. Ostatnio z okazji odwiedzin dostał prezent od https://modino.pl/odwiedziny-niemowlaka i chyba to mu sprawiło największą radość.
OdpowiedzUsuń