Dziś będzie stosunkowo długi
tekst o bardzo krótkiej książce, z którą jednak wiąże się kilka rzeczy, o
których warto wspomnieć. Mam na myśli najnowszą – choć z 2014 roku – graficzną
powieść autorstwa Neila Gaimana i Chrisa Riddella: The
Sleeper and the Spindle.
Od dłuższego czasu panuje moda na
retellingi baśni i znanych opowieści – widać to na pierwszy rzut oka w kinie,
gdzie mieliśmy nowego, aktorskiego Kopciuszka,
Czarownicę o Śpiącej Królewnie, a
czekamy na Piękną i Bestię (z całą
masą dobrej obsady, więc ja czekam szczególnie niecierpliwie). Mowa jest nawet
o nowej Mulan, chociaż to jeszcze
odległe plany. Jednak na filmach bynajmniej się nie kończy. Przerabianie
znanych baśni i bazowanie na zasadach, które nimi kierują – bądź odwracanie ich
– to od dawna bardzo popularny motyw w powieściach. Niektóre z nich czerpią z
baśniowości, opowiadając przy tym zupełnie nowe historie. Dobrym przykładem
jest fenomenalna Narzeczona dla księcia
Williama Goldmana, opowiedziana jako odtworzenie najlepszych fragmentów książki
rzekomo czytanej autorowi przez ojca. Znajdziecie w niej wszystko, od komedii i
mnóstwa klisz po wzruszenia i ciekawe rozwiązania. Gdzieś pomiędzy znajduje się
lekko już przykurzona, ale nadal dość popularna ze względu na swój urok, Ella Zaklęta (Gail Carson Levine), która
stanowi dość luźną wariację na temat Kopciuszka, albo Liceum Avalon Meg Cabot – dzieło nie najwyższych lotów, ale
sympatyczne, odnoszące się do czasów arturiańskich. W końcu znajdziemy i retellingi
pełną gębą, na przykład Sagę Księżycową Marissy
Meyer (jeśli jakimś cudem nie słyszeliście to nie zrażajcie się nazwiskiem! To
nie TA Meyer!), która jest inspirowana nie jedną, a czterema baśniami, a przy
tym znajdziecie w niej zupełnie nowy, spójny i kompletny świat – jakby
mieszankę fantasy i science fiction. The
Sleeper and the Spindle należy do tej trzeciej kategorii, ponieważ jest
mieszanką opowieści o Królewnie Śnieżce i o Śpiącej Królewnie (obie to wielkie
śpiochy, ale jedna z nich jest rekordzistką).
Przyznaję, że z każdą stroną tej
króciutkiej książki pomysł robił na mnie coraz większe wrażenie. Gaimanowi ufam
już odkąd przeczytałam Chłopaków
Anansiego, ale i tak zaskoczyło mnie jak ciekawie rozwiązał akcję i ile
życia tchnął w postacie, z którymi w końcu miałam styczność przez ledwie jeden,
krótki wieczór (bez spoilerów na temat fabuły, bo tu nawet jedno zdanie popsuje wam zabawę). Przyznam,
że mam nawet pewien żal do autora, że postanowił zutylizować swój pomysł na
krótkie opowiadanie (teoretycznie) dla dzieci, podczas gdy po odłożeniu książki
miałam w głowie więcej pytań niż odpowiedzi i bardzo chciałam dowiedzieć się
więcej o postaciach, ich przeszłości i kolejnych przygodach. Widzę tu bardzo
dużo zmarnowanego potencjału nawet na dłuższą powieść – i to zdecydowanie nie
dla dzieci, a dla dorosłych.
Dlaczego dla dorosłych? Sam
pomysł jest zdecydowanie mroczny, jest trochę całowania, które z łatwością mogłoby się
przerodzić w trochę ostrzejsze i bardziej angażujące emocjonalnie sceny, co
przecież Gaimanowi tak świetnie wychodzi choćby w Amerykańskich Bogach. Nawet w warstwie językowej widać, że The Sleeper and the Spindle bliżej do
opowieści dla trochę starszych czytelników niż dla dzieci (szczególnie w
dialogach – narrację Gaiman poprowadził w sposób typowy dla baśni, z charakterystyczną
składnią i powtórzeniami). A i warstwa fabularna nie jest tak łopatologiczna
jak zwykle w baśniach, a tam, gdzie rozwiązanie gwarantujące happy end aż samo
się nasuwa, Gaiman przechodzi nad nim, serwując nam otwarte zakończenie (och,
gdyby tak napisał sequel!). Koniec końców: żałuję, że opowieść nie rozwinęła
się tak bardzo jak mogła, ale jestem pod wrażeniem jak bardzo autor pobudził
moją wyobraźnię – i ileż fanfiction można by napisać do tej jednej historii!
Moim zdaniem autorowi bardzo
pomógł ilustrator, z którym współpracował, z resztą nie pierwszy raz. Gaiman jest w ogóle znany z tego, że tworzą
z nim fenomenalni artyści, którzy dodają jego graficznym nowelom i komiksom
dwieście procent dodatkowego piękna. Moja przygoda w tym autorem zaczęła się od
Koraliny, ilustrowanej przez cudownego Dave’a McKeana, który upiększył też Wilki w Ścianach Gaimana, a także moje
ukochane Sny kota Warłapa SF Saida. Jedną
z najbardziej znanych powieści Gaimana, Gwiezdny
Pył, w oryginale ilustrował wielokrotnie nagradzany Chalres Vess.. Mogłabym
wymieniać tak dalej. Również i w przypadku The
Sleeper and the Spindle ogromne brawa należą się ilustratorowi, którym jest Chris
Riddell.
Ach, Chris Ridell… Współautor Kronik Kresu, książek mojego
dzieciństwa, na których czytaniu spędziłam tyle samo czasu co na oglądaniu
ilustracji. Rysunki Riddella zachwycają szczegółami i ciekawą kreską, tworzą w
wyobraźni wielowarstwowy świat i przy tym przekazują ogromny ładunek
emocjonalny. A niektóre mogą się nawet przyśnić… W The Sleeper and the Spindle na każdej stronie jest choćby mała
ilustracja Riddella, ale i tak było mi ich mało. Ilustrator idealnie uchwycił
pychę, siłę, strach czy melancholię, dzięki czemu uzupełnił wiele niedopowiedzeń w treści na temat charakteru postaci. Jestem pod wrażeniem jak
dobrze zrozumiał i rozwinął wszystkie podteksty i wskazówki pozostawione przez
Gaimana i uczynił tę opowieść w równym stopniu swoją własną.
Gaiman i Riddell tworzą razem
bardzo dobry zespół, ale nie wykorzystali całego potencjału, który był do
wykorzystania i pozostawili mnie z uczuciem niedosytu. Żałuję, że nie będzie z
tego animacji lub filmu, bo baśnie zasługują na drugą szansę, i to w lepszym i
mniej mainstreamowym wydaniu niż serwowany przez Disneya. A ta książka byłaby do tego świetną podstawą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz