Wycieczka do studia filmowego
Harry’ego Pottera, niezależnie od tego, czy jesteście fanami filmów czy nie, to
jak spełnienie dziecięcych marzeń. Może i nie dostaniemy już listu z Hogwartu i
dawno musieliśmy pogodzić się z faktem, że więcej książek ani filmów nie będzie
(choć zawsze można pocieszać się sztuką „Harry Potter and the Cursed Child” czy
filmem „Fantastic Beasts and Where to Find Them”), ale to wcale nie znaczy, że
to już koniec przygody i wszyscy musimy odłożyć różdżki i porzucić szaliki w
barwach Gryffindoru. Jest bowiem przynajmniej jedno miejsce na świecie nadal
przesycone potterowską magią i leży całkiem niedaleko od Londynu.
Prawdziwych aktorów na wycieczce nie zobaczymy, ale od czego jest wyobraźnia?
Wyprawę planujemy z
wyprzedzeniem. Przede wszystkim dlatego, że miejsce jest cały czas niesamowicie
oblegane i bywa, że nie ma już wolnych miejsc na upatrzony przez nas termin. Można,
tylko po co, pojechać specjalnym potterowskim autobusem z centrum Londynu (30
funtów) albo można pojechać również potterowskim autobusem z Watford Junction (uwaga,
ósma strefa miasta) za dwa pięćdziesiąt. Policzcie co wam się bardziej opłaca. Bilety
wstępu można odebrać na miejscu, bądź (przynajmniej na miesiąc wcześniej)
zamówić je z dostawą do domu za dodatkową opłatą koło sześciu funtów. Osobiście
polecam w obu wypadkach przyjść trochę wcześniej, bo i tak naczekacie się w kolejce
do budynku, następnie nieco dłuższej kolejce do security guards, a w końcu w naprawdę długiej kolejce do wejścia na
sam teren wystawy. Kiedy już przejdziecie przez drzwi, uszczęśliwieni, że to
już, wtedy okaże się, że to jeszcze nie już, bo znajdziecie się w
pomieszczeniu, gdzie obsługa pokaże wam krótką historię „Harry’ego Pottera” i
wyjaśni kilka podstawowych spraw. Dowiecie się, że można, a nawet trzeba, robić
dużo zdjęć, że po przejściu z budynku A do budynku B nie będzie już odwrotu, i
że najlepiej przeznaczyć sobie na zwiedzanie około trzech godzin. Niektórym
podobno udało się przebiec przez oba budynki w pół godziny, inni smakosze
ograniczyli się do jedynie trzynastu godzin. Moim zdaniem trzy godziny to
minimum (a szczególnie pod koniec na pewno będziecie chcieli się napatrzeć, a
może nawet rozłożyć śpiwór i zostać tam na zawsze), a trzeba jeszcze doliczyć
czas na obejrzenie ogromnego sklepu z pamiątkami, w którym znajdziecie
wszystko, od przypominajki Neville’a po różowe kocie talerzyki z gabinetu Umbridge.
Wyżej wspomniane talerzyki.
Weszliśmy więc na teren wystawy,
obejrzeliśmy film i zostaliśmy przepuszczeni przez kolejne drzwi. Co dalej? A
no, oglądamy kolejny film (ach, ci Anglicy i ich poczucie humoru!), tym razem nie
o Potterze jako takim, a o tym, co zobaczymy podczas wycieczki. Daniel, Emma i
Rupert opowiedzą nam o tym, co działo się behind
the scenes i o prawdziwych bohaterach filmowej serii – ludziach odpowiedzialnych
za dekoracje, kostiumy, rekwizyty i efekty specjalne. Filmik jest ciekawy, ale
powoli tracimy nadzieję, że kiedykolwiek coś zwiedzimy – dlatego bardzo
cieszymy się kiedy otwierają się przed nami drzwi do Hogwartu (i to dosłownie –
a jak macie tego dnia urodziny, to nawet sami możecie je otworzyć!) i naszym
oczom ukazuje się Wielka Sala (Word mnie kocha za to, że nie musiał użyć
autokorekty). Można być jak Hermiona i spijać każde słowo z ust przewodnika,
można sobie dać spokój i polegać tylko na tabliczkach ustawionych przed
niektórymi rekwizytami czy elementami scenografii. Polecam przynajmniej zrobić
to drugie, ponieważ można się dowiedzieć wielu naprawdę interesujących
ciekawostek od tego, że rozmiar łóżek w dormitorium Harry’ego pozostał ten sam
przez wszystkie siedem (osiem) części, a maskowano to tylko odpowiednim
kadrowaniem, aż po dokładną liczbę buteleczek z eliksirami w lochach Snape’a.
Ręcznie podpisane tysiące pudełek z różdżkami od Ollivandera.
W pierwszej części studia
będziecie mogli zobaczyć różne elementy scenografii: zwierciadło Ain Eingarp, drzwi
do Komnaty Tajemnic, pokój wspólny Gryffindoru, gabinet Dumbledore’a, chatkę
Hagrida, czy kominki w Ministerstwie Magii. Miłym akcentem jest to, że przy
wielu z tych miejsc umieszczono ekrany, na których wyświetlają się odpowiednie
fragmenty z filmów, więc można sobie od razu porównać rzeczywistość z magią
kina. Mnie samą ujęły też ruchome elementy scenografii – zmywające się naczynia
u Weasley’ów (był i słynny zegar – do którego wskazówki zrobiono z nożyczek!)
czy samomieszające się kociołki w sali od eliksirów. Ale, ale – nie przyszliśmy
tam tylko po to, żeby oglądać! W pierwszej części studia można samemu przywołać
miotłę, sfilmować się na Nimbusie na tle zielonego ekranu (nawet nie patrzyłam
na cenę nagrania), czy zrobić sobie zdjęcie podczas pokonywania drogi na peron
9 i ¾. To ostatnie jest o tyle kuszące, że jest całkowicie darmowe, podczas gdy
zdjęcie z wózkiem na King’s Cross kosztuje 15 funtów (na upartego można przyjść
na dworzec bardzo wcześnie lub bardzo późno, gdy nie ma barierek, ale i tak
zawsze ktoś się tam kręci). Atrakcją jest też „przejażdżka” Hogwart Expresem –
tam też zdjęcie słono kosztuje, ale przemiła obsługa chętnie bierze od
zwiedzających ich aparaty i robi im zdjęcia zupełnie za darmo.
Włości Weasley'ów. Od lewej: słynny zegar, interaktywne druty robiące sweter, stroje mieszkańców i inne wspaniałości.
Kawałek za pociągiem możecie
nabrać energii przy kremowym piwie. O ile nie jesteście śmiertelnymi wrogami
słodkich napojów, to gorąco polecam, bo to nie tylko picie, ale przede
wszystkim ciekawe doświadczenie. Napój jest słodkawy i oczywiście niealkoholowy,
a jednocześnie przypomina w smaku piwo, jedynie bez jego goryczki. Ja sama
jestem fanką kremu i jeśli jeszcze kiedyś w życiu będę miała okazję na powrót
do studia (może tym razem na trzynaście godzin), to na pewno je sobie zamówię,
żeby spróbować tej nieprzesadzonej słodyczy.
Naprawdę ma trzy piętra!
Sącząc piwo nie zaznajemy spokoju,
bo za oknem uśmiecha się do nas trzypiętrowy Błędny Rycerz, a w tle macha
oknami Privet Drive numer 4. Do autobusu niestety nie można wejść, ale można go
sobie całkiem porządnie obejrzeć przez okna, a na pocieszenie przejść się
drewnianym mostem Hogwartu. Kiedy już się tym wszystkim nacieszymy, możemy
przejść do budynku zapełnionego maskami i modelami postaci (przepiękny
Hardodziob!), by następnie przejść się najprawdziwszą w świecie ulicą Pokątną.
Wrażenie jest nie do opisania, w bogato wyposażone witryny poszczególnych
sklepów można wpatrywać się godzinami i jeszcze nie mieć dość, i nawet
największe tłumy nie przeszkadzają cieszyć się atmosferą tego miejsca.
Oczywiście zza budynków widać zielone ściany, a przez barierki można się poczuć
jak w muzeum (w którym przecież jesteśmy), ale wyobraźnia i tak robi swoje. Namiastkę
pobytu na Diagon Alley możecie dostać tutaj: KLIK!
Przepiękny Hardodziob.
Kiedy emocje po pobycie na
Pokątnej powoli opadają i zajmujecie się oglądaniem małych makiet i concept artów, nagle dochodzicie do tego miejsca. Do naturalnej wielkości
modelu Hogwartu. No dobrze, do trochę mniejszego modelu, ale robiącego
przeogromne wrażenie. Jeśli w tej chwili patrzycie na zegarek i dochodzicie do
wniosku, że musicie pędzić na autobus powrotny, to będziecie wychodzić ze
studia z płaczem, bo na Hogwart chce się patrzeć w nieskończoność (a jest
jeszcze sklep z pamiątkami, który też sam się nie obejrzy). Rozumiem studio, że
postanowiło najlepsze kąski zostawić na koniec, ale jak ktoś o tym nie wie i
stara się czas zwiedzania rozłożyć równomiernie, a potem nagle gdzieś utknie,
to w pewnym momencie może się trochę zdziwić, że już zamykają.
Mogłabym tu mieszkać.
Podczas wizyty w Anglii przeżyłam
trzy momenty ogromnego zachwytu, w tym dwa autentycznego osłupienia (a zwykle
mam się za osobę, której już nic nie zdziwi). Pierwszy raz w British Museum, i następny
w Harry Potter Warner Bros. Studio. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć okazję,
jesteście fanami Pottera i chcielibyście znowu poczuć tę dawną, niemal
niezdrową ekscytację, to wiecie już gdzie szukać.
Ja bym mogła tam wrócić choćby zaraz <3
OdpowiedzUsuńChcę tam pojechać, ale wcześniej muszę w końcu zaplanować wycieczkę do Doctor Who Experience.
OdpowiedzUsuńWszędzie warto :) W ogóle ta wycieczka do Anglii przekonała mnie kolejny raz, że często zdecydowanie lepiej jest inwestować w przeżycia, niż przedmioty. Wspomnienia są po tym cudowne.
Usuń